Witam ciepło w grudniową noc (równie ciepłą).

Pierwszą chustę dostałam (na pożyczenie) od koleżanki z pracy jeszcze w ciąży, zamotałyśmy miśka na brzuchu, śmichu-chichu przy tym było sporo, ale ogólne wrażenie
strasznie wielka i gruba szmata (nati niagara ok. 4.8)

Na początku córa była dla mnie za krucha ("odpadająca" dynia), a później przyplątała się asymetria, a jak już zamotałam na żywym ładunku było jeszcze ciężej-upociłam się jak dzika świnia, ale dziecię zadowolone. Na większym wyjściu byłam 2 razy (7przystanków) (w tym na jednym spotkaniu w StuPociechach) i byłam gotowa wracać krótkimi skokami na przód nawet 3 godziny. Udało się bez żadnej wtopy, ale przy nasilającym się wierceniu i stękaniu w autobusie ogarniala mnie PANIKA

Chustuję mało, bo dziecię coraz bardziej mobilne-"samowystarczalne" i jakoś z obawy przed...nie-wiadomo-czym (pewnie przed skakaniem na moim pasku, odpychaniem od klatki piersiowej, żałosnym skrzeczeniem na plecach), głównie w domu (teraz walczę z plecakiem-MASAKRA jakaś wychodzi) i po okolicznych sklepikach. Chciałabym więcej, ale jednak czuję się trochę osamotniona (taaak, wieeem, w małych miejscowościach mają dziewczyny jeszcze trudniej) i jak dziwadło
Chustę kółkową jednak ZAWSZE mam ze sobą, przydaje się... i mąż zachwycony wspólnymi swobodnymi zakupami w centrum handlowym czy to w ikei
W zimie to już pewnie tylko w domu... i z/do samochodu jak się zaopatrzę w następną kółkową (ciemniejszą, a nie chrzcielno-świateczno-okazjonalną).

Pozdrawiam
(ale się rozpisałam a z reguły to jestem skryta, małomówna i nieśmiała)