Teraz to się mogę śmiać , ale wcale nie było mi wtedy do śmiechu
Rano zawiązałam Naduchę w plecaczka i poszłam w miasto. Idę, idę. Coś czuję nie tak. Swędzi..., swędzi mnie..., coś mnie swędzi..., swędzi mnie pod łopatką... Ale jak! Próbuję sięgnąć jedną ręką- prawą pod lewą łopatkę. Nie udaje się- przeszkadza poła chusty. Próbuję lewą ręką. Nie włazi! Już zaczynam wariować. Młoda nie zrozumie komunikatu: podrap mamusię pod lewą łopatką!, bo za młoda.Zaczynają przechodzić mi dreszcze po ciele. Przychodzi myśl w ułamku sekundy: oprzyj się o jakąś framugę drzwi i poocieraj, to przejdzie. Drugi ułamek sekundy: JAK??? z Naduchą na plecach???!!!
Zaczynam mieć schizy: umrę, umrę nie podrapawszy się na koniec życia! I wszystko przez chustę!
I olśnienie:
Naduniu, a kuku! Nadunia po mojej prawej łopatce robi przechylenie o 45 stopni w prawo mocno łopatkę drapiąc.
Naduniu, a kuku! Nadunia za twarzą mamy przegina się w lewą stronę. Lekkie ukojenie dla mojej łopatki...
Naduśka, a kuku- Naduśka w prawo.
Naduśka, a kuku!- Naduśka w lewo.
"A kuku" uratowało mi życie
Jestem, żyję i ku przestrodze opowiadam tę historię