Praktycznie od skończenia przez Bubola miesiąca życia używamy wielo. Jednorazówki sporadycznie na wakacjach, kiedy trzebabyło wykorzystać zapasy zebrane od rodziny z okazji narodzin małego.
Do tej pory w praniu pieluch, wywieszaniu, ba nawet zmienianiu ich na tyłku byłam sama. P. twierdził że - to mój wymysł, sama sobie kupiłam to sama piorę, on tego tykac nie będzie. Nie musze mówić co stało się gdy Bubol po rozszerzeniu diety zaczął walić "dorosłe kupy"
Spoko, przeżyłam, tym bardziej, że do P. nie docierają argumenty typu, że jajka się przegrzewają, czy tak jest zero odparzeń i mniej chemii, no i więcej kasy, której właściwie nie mamy.
Ostatnio niespodziewanie nocowaliśmy u mojej siostry, a że nie mieliśmy pod ręką wielo, bo pojechaliśmy tylko do CH przymierzać foteliki, w tesco zakupiliśmy pakę pampersów, stwierdziłam, ze przyda się na wakacje i tak.
W domu z lenistwa zaczęłam młodemu zakładać pampki - zwłaszcza w nocy, zeby nie zrywać się skoro świt do zmiany przemoczonej pieluchy. Spoko. Rozkręciłam się i od tygodnia jedziemy na jedno. Zaczyna się - P.: do dupy te rzepy, kosz po dwóch dniach zapchany i ciężki. A ja na to-no sory, masz swój cud techniki to cierp.
Młody się rozchorował, od przed wczoraj wali takie kupska, ze sama zmieniam szybko i na wdechu. P.: "ale walą te pampersy, ja pie**** łolaboga". Mówię - widzisz, w wielorazówkach nic nie miesza się z tymi glutami w środku, ja sobie nie wymyśliłam, że to jest lepsze. Powoli przyznaje mi rację.
Pytam - może pomożesz mi czasem wypłukać pieluchy?
- czasem, ale bardziej wolałbym go sadzać na nocnik i to wylewać.
No więc po dzisiejszym 1:0 dla wielorazówek. Owszem trzeba sie przy nich ciut narobić niz przy jednorazówkach, ale przy drugich na pierwszy rzut widać, ze coś tu śmierdzi