Też raz miałam taki nastrój - wkurzyłam się na chusty i wzięłam małego na spacer wózkiem. Przez pierwszy kwadrans (równej drogi) odczułam wielką ulgę, aż dojechałam do pierwszego krawężnika... Dziecko w wózku, oczywiście, ani myślało spać a usiłowało sięgać do wszystkich mijanych piesków i śmietników. Prawdziwy hadrcore zaczął się w sklepie, gdzie codziennie robię zakupy, bo okazało się, że w wózku synek ma doskonałą strategiczną pozycję do ściągania różnych rzeczy z półek sklepowych. W kolejce do kasy mały usiłował uciec z wózka we wszystkich kierunkach naraz i darł się wniebogłosy, a kasjerka przypieczętowała z dezaprobatą: "Widzi pani, jak się przyzwyczaił do noszenia". Pomyślałam "Rzeczywiście" i następnego dnia wzięłam małego do chusty. Czułam się, jakbym sprzedała kozę...