Jeszcze w ciąży będąc, zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy zostanę z Krzysiem w domu, jak to będzie, kiedy moje życie stanie na głowie, czy bardzo będzie mi brakować fajnej pracy, ciekawych projektów, aktywnego trybu życia... i już znam odpowiedź na własne pytania - nie, pracy nie brakuje mi wcale, wręcz mogę powiedzieć, że czuję się bardzo szczęśliwa jako mama domowa. a w kwestii ciekawych projektów i aktywnego trybu życia aż tak wiele się nie zmieniło (na szczęście teraz wiele rzeczy można robić z domu - pisać, tłumaczyć i robic inne rzeczy konieczne dla zachowania sprawności intelektualnej
I tutaj nasuwa mi się myśl o chuście - czy moje odczucia byłyby takie same, gdybyśmy mieli tylko wózek?
Kiedy patrzę na moje niezachustowane znajome i sąsiadki, na ich pasywny tryb życia, na krótkie spacery i szybkie powroty do domu, bo dziecko płacze i nogi bolą, to robi mi się ich strasznie żal. i oczywiście nic przeciwko wózkom nie mam, ale jako że z wózkiem ciężej się przemieszczać, te moje sąsiadki spoza terenu osiedla w ciągu tygodnia się nie ruszają (nieliczne czasem pojadą do centrum handlowego samochodem) - i nie chcę tutaj uogólniać, bo na pewno jest mnóstwo aktywnych mam, które do poruszania się z dzieckiem używają tylko wózka i nie przeszkadza im on w regularnym chodzeniu do kina, w wyjściu do kawiarni z niedzieciatą przyjaciółką czy samotnej wyprawie do lasu. ale mi chyba byłoby ciężko być aktywną w takim stopniu, w jakim jestem, bez chusty. nie wyobrażam sobie braku swobody, którą dają mi moje szmatki. dzięki chustom moje życie "po dziecku" stało się pełniejsze, a nie "ograniczone" przez brak możliwości, jakie ma człowiek bez zobowiązań dzieciowych. uwielbiam mieć Krzysia przy sobie, uwielbiam go obcałowywać i głaskać cały czas, śpiewać mu podczas spacerów, mówić do niego, uwielbiam fakt, że mogę wyjść z domu bez planu, że mogę wsiąść do tramwaju i pojechać do mojej znajomej na drugi koniec krakowa - ona tego zrobić nie może, bo do chusty się nie przekona, a z wózkiem jej ciężko...