Generalnie dzisiaj próba ogniowa, pierwszy dzień z dwójką w domu bez małżonka...

Trochę było scysji jak Aleksander nie chciał w południe iść spać, ciśnienie mi podnosił ale na końcu uznałam, że nie to nie, łaski bez, bylebyś chłopie nie marudził wieczorem...

No i jakoś tam sobie radę dajemy, nawet pseudo-obiad ugotowałam i budyń Małżonek dzisiaj długo w pracy, młodsza wdała się w starszego z ten okresu swojego życia i jest "u piersi wisząca" no to motam sobie dziecię młodsze co by jednak ręce oswobodzić i się starszym zająć.

No i oczywiście muszę kontrolować to zamotanie czy aby nie wstyd by było tak drzwi kurierowi czy innemu kominiarzowi otworzyć, więc co i rusz kurs do łazienki przed lustrem poprawiać fałdki. I tak sobie stoję i poprawiam to i owo (elastyk akurat na tapecie był) aż tu dobiega do mnie zza pleców OPA OPAAA! Odwracam się i widzę swoje starsze dziecko dzierżące w dłoniach szmatę i wyciągające ją prosząco w stronę mą.
Oczka zrobiłam takie
"Mam Cię na plecy wrzucić w chuście?" pytam ja się go... "TAAA" odpowiada radośnie moje dziecię.
Kurka felek myślę sobie, no ale jak... Ale potem mi się przypomniało, że przecież widziałam jakieś fotki zamotanej osobno dwójki, czyli że technicznie rzecz biorąc jest to wykonalne. No to było robić - zamotałam drugie dziecko na plecach...

Nie wiem ile się po chałupie nosiliśmy ale dobre kilkanaście minut nim starszego coś innego zainteresowało...

I tylko się zastanawiam czy takie sztuczki tydzień po porodzie to nie jest lekka przesada?
Ale żebyście widziały ten gest i te wielkie oczy mówiące "ja też chcę..."