Zaczynałam o 9;40.
Sądziłam,że nie będę musiała brać Lilki ze sobą,ale źle policzyłam godziny i zamiast kończyć o 12,kończyłam o 14 (niech żyje spryt i moja umiejętność do zapamiętywania rozkładu jazdy planu i godzin z przerwami)..Mój Kuba na 14:30 do pracy-nie ma szans,żebym się wyrobiła(no chyba,że jakimś cudem dostałabym mocy teleportacji)Tak więc musiałam bąka w chustę władować..naturalnie zanim wyszłam pół godziny zajęło mi spakowanie niezbędności dla mojej pociechy..w rezultacie spóźniłam się godzinę.wpadłam do budynku szkoły zziajana,patrzę Lilka się burzy,to myślę..jak nic pielucha,no to na górę do pokoju Pani psycholog(dzięki Ci Kobieto,że tam zawsze jesteś) no to przewijamy..BACH! Nie mam kocyka! O Losie!..Na czym ja ją przewinę..no nic,będzie na chuście..na co Szanowna Pani Psycholog wyciąga nowy,rozumiecie NOWY kocyk(jakby wiedziała,że zapomnę) i mówi kładź,przewijaj(och dzięki Ci kobieto również za to)..
Zdążyłam wyjąć ją z chusty,BACH dzwonek..No żesz..ale nic lecimy z tym dalej,przewinęłam.
Lecę dwa piętra niżej..wpadam do sali,a moja polonistka patrzy na mnie jakbym się z rozjuszonym bykiem ganiała i mówi "i nie było z kim zostawić,tak?"..a ja tylko potaknęłam i do ławki.
No i się zaczęło..Jak Lilka jest usposobieniem wszystkiego co dobre,kochane,spokojne,cudowne i nie wiem co jeszcze..Jakby ki diabeł w nią wlazł..i zaczęła się prężyć i piszczeć..przewinięta,nakarmiona,no to czemu?
Pić nie,przytulić nie,smoka nie,łańcuszek od smoka też nie,długopis nie i generalnie WSZYSTKO nie.
Myślałam,że mnie co trafi.."Polonka" chyba się zlitowała i mówi pochodź z nią,mi nie przeszkadza..No to ja na równe nogi i churdugam się z nią po całej klasie,uspokoiła się..w rezultacie łaziłam z nią póki przerwa się nie zaczęła ja i tak podziwiam tą kobietę za wyrozumiałość,bo nie ,że się na jej pierwszą godzinę zajęć w ogóle nie przybyłam,to jeszcze na drugą się spóźniłam i jeszcze z dzieckiem,które akurat w tym momencie musiało mieć zły humor
Przetrwałam,potem geografia..sądziłam,że będzie lepiej..to samo..agrr..tym razem wyszłam,połaziłam..zasnęła.Wróciłam..co prawda na 10 minut,ale wróciłam.
Kobieta zrozumiała,pod koniec tylko zapytała a jak skarb ma na imię no to ja,że Liliana..a ta w śmiech..no i w tym momencie mi się przypomniało,że ona tez Liliana..tylko się śmiać zaczęłam,że to nie dlatego,że liczę na dobrą ocenę końcową,ale gdyby to miało jakiś wpływ to ja bardzo chętnie.. bo noga ze mnie straszna z geografii
spała tak już do połowy historii,po czym moje piękne niebieska oczęta się otworzyły bo jakiś palant za przeproszeniem,musiał walić w ścianę na rusztowaniu tuż przy mojej głowie za oknem,co się niosło strasznie..mimo,że zanim zaczął jeszcze mu pokazałam dziecko,że śpi.. -_-'
Jak już się obudziła,to wsyztsko było ciekawe mój zeszyt,atlas,krzesło,moja bransoletka,mój nos..a już najbardziej wszyscy dookoła..
Przetrwałam..
Jak już wróciłam do domu,powiedziałam sobie,że już nigdy..powoli mi przechodzi..
no bo jak mam jej nie nosić w chuście ,skoro tak nam dobrze z tym?
i skoro ten jeden dzień w tygodniu będę musiała jakoś przetrawić,bo nie będzie jej z kim zostawić.
Wiem tylko,że muszę jej następnym razem wziąć jakąś jej grzechotkę,bo długopisem się nie podzielę na drugi raz
Och no i zapomniałabym,że 3/4 szkoły Och i Ach..a pies z kulawą nogą nawet drzwi mi nie przytrzymał..
Tyle dobrego,że w metrze udało się usiąść.
W każdym bądź razie umęczyłam się strasznie..
i w tym miejscu dzielę się z Wami tym moim dzikim dniem.
Pozdrawiając wszystkich,którzy wiedzą co przeżyłam..chociaż w połowie.