odważyłam się wczoraj pierwszy raz wyjść z Maluchem w plecaczku. wytrzymał w sumie 1,5 godziny z jednym przemotaniem po pierwszej półgodzinie. nie zasnął, musiałam cały czas z nim chodzić wokół kościoła, bo inaczej niecierpliwił się, a dziesięć minut przed końcem mszy tak ryknął, że musiałam szybciutko wyplątać się i młodego ze szmaty.
mam tylko jedną fotkę, bo aparat nam się psuje i rozładowuje baterie na tyle tylko starczyło.
pierwsze pytanie-wątpliwość: czy Wasze maluchy też tak się łokciami rozpierają, czy moze ja Maluchowi łapki "przywiązałam" ciągnąc chustę na ramiona? lewą rączką smyrał mnie po plecach, więc raczej była uwolniona, ale prawej za choinkę nie mogłam znaleźć, więc może mu zdrętwiała w chuście
chusta gniotła mnie na ramionach - młody się niecierpliwił w czasie motania i nie ułozyłam jej tak jak uczyła Ekomama na warsztatach, tylko "hurtem" przeciągnęłam zemściło sie to na mnie a w ogóle to ramiączka i zapięcia od karmnika wpijały mi się w ciało i wkurzały mnie okropnie
jeśli chodzi o plusy - było dużo lżej niż jak noszę z przodu. zainteresowanie ludzi też było większe niż zazwyczaj i niektórych bardzo rozpraszałam w czasie mszy