Zaobserwowaliśmy ciekawą zależność u naszego dziecka. Znam Franciszka od rokui uznawałam go za dziecko absolutnie "nieprzytulaśne". Jest wiecznie zabiegany, ma masę roboty do wykonania, więc nie ma czasu na przytulanki czy jedzenie
.
Chustowaliśmy dzień w dzień na spacerach ok.3 godzin (latem było to o wiele więcej). Ale od pewnego czasu Franek spędza mniej czasu w chuście. Zaczęły się "nóżkowe" spacery, przy których chusta nas wspomaga. Już od tego momentu F. zrobił się bardziej "przytulaśny".
Ale prawdziwe apogeum miało nastąpić...
Ostatnio przydarzył się nam około tygodniowy okres niechustowy. W tym samym czasie nasz synek zapałał ogromną potrzebą pieszczot i przytulaków.
Okazało się, że lubi posiedzieć u mamy na kolanach dłużej niż 3 sekundy i wtulić w nią główkę. Wyciąga rączki do taty - rozkłada nogi na żabę, przykłada głowę jak w chuście i mruczy.
Chusta do tej pory zapewniała dziecku odpowiednią dla Niego "ilość bliskości". Wraz ze skracaniem się czasu chustowania u Franciszka wzrasta potrzeba "chwytania" naszego ciepła innymi sposobami.
Gdy dziś po przerwie wyciągnęłam chustę dopadł do mojej nogi z zawrotną prędkością, ten zawsze wiercący się maluch spokojnie przylepił się do moich pleców w czasie wiązania (nigdy, no nigdy, nie miałam taaak dobrze zawiązanego plecaka, bez spocenia się), niemal czułam jak wewnętrznie westchnął z ulgą, a na spacerze wdychał to chustowanie pełną piersią.
I ja odetchnęłam razem z Nim, ale potem pojawiła się watpliwość...
Miło było gdy to On sam inicjował bliskość. Teraz wrócą dni, gdy moje próby zatrzymania rozpędzonego Francika w objęciach, zakończą się jego przekrętką, wywinięciem i biegiem dalej.
Kto dobrnął do końca ten pozna pytanie: Czy są tu chuściochy Franciopodobne?