Chyba muszę się wygadać.

Czy jest tu jakiś inny wątek dla matek w żałobie?

Z sentymentem, ale sprzedałam pierwsza chustę, kolejną i jeszcze następna i jeszcze i nosidło jedno. Została Tula. Została na bolące nogi, na konferencje, na dramaty. Przez rok mało co używaliśmy. Postanowiliśmy wystawić. Długo nie chciała się sprzedać, ale nie przeszkadzało mi to.
Wczoraj zadzwoniła kobieta, była na trasie - przejazdem. Dziś nagle weszła zadowolona i... kupiła, dała więcej niż chciałam.

Pokazałam jak zapinać, jak nosić, jak przekładać dziecko. Była zachwycona. Usłyszałam, ze mam wielka wprawę i tak sprawnie to robię. Powiedziałam, ze to efekt 6 lat noszenia. Nie mam nadnaturalnych zdolności.

Kiedy wyszła odłożyłam kasę do koperty w której zbieram na rower dla Matiego i się popłakałam.... To nie były dwie łzy! Ja się poryczałam. Zawsze powtarzałam, ze bycie mamą do posłania dziecka do szkoły jest ok. Potem te dzieci takie duże i ciężkie.

Już od dłuższego czasu brakuje mi noszenia, ale teraz czuje, ze mi z tego powodu po prostu smutno!

Świrnięta jestem, wiem