Pisałam w wątku powitalnym, że nie kocham chust. Starszaka nosiłam w elastyku, potem prawie wcale choć miałam dwie chusty aż dorósł do mt i później z nosidłami już pooooszło. Młodszaka zaczęłam nosić w elastyku, tkanym będąc na nie, potem w marsupi, w wieku 3 miesięcy, kiedy marsupi zrobiło się dla mnie niewygodne, przeskoczył na bondolino i didy-tai. Ale podczytywałam to forum i kusiły chusty, oj kusiły Pierwsza była storchenwiege ulli, używana, nie wiem czy złamana bo wciąż twarda jak dla mnie, ale zawiązać umiem (tak, że dziecko w lustrze wygląda w miarę ok, z godzinę mogę komfortowo ponosić), druga - niejako konsekwencja bondolino chicago - hoppeditz chicago, kupiona tutaj na forum, którą kocham bardzo, jest fantastyczna, od kiedy ją mam - kilka dni dopiero - codziennie w użyciu. Nie, pierwszą kupiłam kółkową i też bardzo ją lubię na szybko na biodro. Myślę o kolejnych (chociaż nosidła kocham nadal). I tak się zastanawiam, że może od złych chust zaczynałam ze starszakiem? Pierwsza była babylonia fruit coctail, nowa - piękna, ale noszenie nie było przyjemne, druga hoppeditz dublin, uzywana, ale też jakoś nie podeszła mi, nie nosiło się wygodnie. A starszak był mniejszy, lżejszy od młodszaka. Wiązanie jakoś mi idzie, 2x bez problemów, teraz próbuję kieszonkę (po kilku nieudanych próbach skończonych awanturą ze strony dziecka i kilkudziesięciu obejrzanych filmach dziś 2 sukcesy i trochę wygodnie ponosiłam, tylko z dociąganiem górnej krawędzi tak, aby dobrze otulała kark dziecka i zarazem nie wbijała mi się w boki mam problem). Chętnie spotkałabym się z kimś, kto by mi trochę pomógł, pouczył. Ale, tak czy siak, wpadłam