Od kilku dni jeździmy po kraju. Najpierw okolice Stolicy, teraz Kraków. Za namową mam chustowych wózek zostawiliśmy w domu (z resztą mogliśmy wziąć albo tylko wózek, albo walizki z ciuchami, bo mamy mało miejsca w aucie).
I.... jest świetnie.
Ani razu nie przyszła mi do głowy myśl, że przydałby się wózek. Wszędzie chodzimy bez omijania schodów, młodej na bruku krakowskim nie wytrzęsie. Wczoraj jak Kornelia zaczęła w kawiarni marudzić (zmęczona była) to hop ją do chusty. Ona spała 45 min., ja piłam kawę z przyjaciółmi.
Bossssko.
I jak na razie na same miłe reakcje natrafiamy. A to staruszek podejdzie do Neli się uśmiechnąć, a to słyszymy obok "Patrz jak fajnie... tylko kapelusik wystaje".
Aż mi się łezka w oku kręci na myśl, że dzieci szybko rosną i kiedyś Kornelia będzie wolała iść na własnych nóżkach (ale wtedy to ja sobie drugie dziecko do noszenia zrobię. A co!!!)